Błażej Brzeziński: "Oddaję żonę w dobre ręce. Teraz skupiam się na sobie"

 

Błażej Brzeziński: "Oddaję żonę w dobre ręce. Teraz skupiam się na sobie"


Opublikowane w pt., 18/01/2019 - 11:17

Rekord życiowy i złamanie 2 godzin 10 minut oraz kwalifikacja na igrzyska olimpijskie w Tokio (2020) – to ambitne cele na ten rok Błażeja Brzezińskiego, jednego z najlepszych polskich maratończyków. Bydgoszczanin postanowił sportowo zająć się wyłącznie sobą – rezygnuje z funkcji trenera swojej żony i przekazuje Aleksandrę Brzezińską w ręce swojego szkoleniowca Ryszarda Marczaka.

Błażej opiekował się sportowo małżonką od 2015 roku, gdy po rocznej przerwie wracała do biegania niemal od zera. Od tego czasu Aleksandra zrobiła ogromny postęp.

Błażej Brzeziński: – Poprzez zabawę bieganiem i treningiem doszliśmy do tego, że Ola zdobyła 4 medale mistrzostw Polski i zaczęła biegać 10 kilometrów w 33-34 minuty. Miniony rok był bardzo udany: ustanowiła rekord życiowy 33:35 i została powołana do reprezentacji Polski na ME w biegach przełajowych. A ponieważ od jakiegoś już czasu marzy o debiucie w maratonie – to wszystko było zapalnikiem zmian. Uznaliśmy, że ja nie mam tyle czasu, by móc poświęcić go Oli w ilości wystarczającej na dobre przygotowanie do królewskiego dystansu. Maraton to nie tylko sam trening, ale też cała jego otoczka: trzeba uważnie obserwować zawodnika, być z nim cały czas, nawet na długich wybieganiach, żeby na „trzydziestce” podać picie i uczyć odżywiania oraz nawadniania organizmu na takim dystansie.

- Poszukaliście zatem trenera, który zajmie się Olą w pełni, da jej więcej niż możesz dać Ty?

- Właściwie nie szukaliśmy. Ja od niespełna 2 lat trenuję z Ryszardem Marczakiem, znakomitym w przeszłości maratończykiem i jestem z tej współpracy bardzo zadowolony. Odważę się powiedzieć, że to najlepszy trener w Polsce. Ja mieszkam w Bydgoszczy, Ryszard Marczak w sąsiedniej miejscowości, więc jest na miejscu i ma czas na to, żeby doglądać zawodnika. Ja sobie bardzo cenię, że trener jest tak blisko i robi ze mną praktycznie wszystkie akcenty.

- Marczak będzie dla Twojej żony dobrym trenerem?

- Skoro ja jestem zadowolony, to myślę, że Ola tym bardziej. Biegam na królewskim dystansie od 9 lat, bo debiutowałem w Wiedniu w wieku lat 23, więc jestem doświadczonym zawodnikiem i tej otoczki tak bardzo nie potrzebuję. Ale Oli, jako nowicjuszce, taka opieka jest niezbędna i trener Marczak będzie dla niej skarbem.

- Krótko mówiąc: poczułeś się za słaby, żeby na tym etapie trenować własną żonę?

- Nie o to chodzi. Ja jestem ciągle przede wszystkim zawodnikiem. W Polsce panuje teraz wprawdzie taka moda, że każdy jest biegaczem, trenerem, dietetykiem i wszystkim, co się da w jednym, ale mnie się to nie podoba. Nie tędy droga, nie oszukujmy się! Albo jest się dobrym trenerem, albo dobrym zawodnikiem. A ja jestem właśnie w najlepszym wieku do biegania, rekordy Polski czy inne najlepsze wyniki nasi zawodnicy uzyskiwali w przedziale 30-36 lat (Brzeziński skończy w lipcu 32 lata – red.). Mój były trener Grzegorz Gajdus, na przykład, „nabiegał” długoletni rekord Polski 2:09:23 mając ponad 36,5 roku!

Mam duży bagaż doświadczeń i jeśli zdrowie dopisze, spokojnie mogę jeszcze coś „urwać” z mojego rekordu życiowego. Muszę zająć się bardziej sobą i skupić na swoim treningu. Jak prowadzisz zawodnika, zwłaszcza kogoś bliskiego, to jest duża odpowiedzialność, a ja na dodatek przeżywam emocjonalnie starty takiej osoby bardziej niż swoje. Dlatego podjęliśmy decyzję w sprawie Oli i poprosiliśmy o pomoc trenera Marczaka.

- Jakim trenerem jest Ryszard Marczak? Co w nim cenisz? Jak się dogadujecie?

- Zanim podjęliśmy współpracę w maju 2017 roku, pracowałem z trenerem Grzegorzem Gajdusem, a potem przez rok ze Zbigniewem Nadolskim. Miałem dość długi zastój w karierze, od 2013 r. nie mogłem poprawić rekordu życiowego (2:12:17 w Berlinie – red.). Trener Marczak mnie „reaktywował”, odbudował. Zacząłem znowu biegać szybko, szybciej niż kiedykolwiek, wygrałem Maraton Warszawski, poprawiłem o prawie minutę „życiówkę”. Podziwiam Ryszarda Marczaka za ogromną wiedzę i doświadczenie, tak  zawodnicze, jak trenerskie. Oprócz tego, że sam świetnie biegał, to prowadził takich asów jak Jan Huruk, czwarty zawodnik MŚ z rekordem życiowym 2:10:07, Sławomir Gurny z „życiówką” 2:10:38, Wiesław Perszke (2:11:15), Ryszard Misiewicz (2:12:07) i jeszcze kilku innych świetnych maratończyków.

Dogadujemy się świetnie, bardzo sobie cenię to, że trener Marczak umie słuchać. Ma swoje koncepcje i pomysły, ale bierze też pod uwagę sugestie i przemyślenia zawodnika. Nie ma szablonu i tak ma być, bo „tak wszyscy biegali”, tylko myśli i modyfikuje trening w zależności od różnych okoliczności. Przepracowaliśmy do tej pory 3 cykle treningowe do maratonu i każde przygotowania były inne. A efekty są! Trafia w dziesiątkę, choć ciągle jeszcze mnie poznaje. I ma jeszcze jedną ogromną zaletę: spokój. Nie narzuca presji na wynik, nie nakręca, robimy swoje i dopiero w ostatniej chwili rozmawiamy, na jaki rezultat mnie stać, co mogę zrobić w danym biegu. A u mnie zwykle jeśli coś nie wychodziło, to nie dlatego, że nie chciałem, tylko że chciałem za bardzo. Więc takie podejście trenera bardzo mi odpowiada.


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce