"Niesamowita przygoda! Miałam dzień konia, ale..." Natalia Tomasiak po legendarnym Monte Rosa Skymarathonie

 

"Niesamowita przygoda! Miałam dzień konia, ale..." Natalia Tomasiak po legendarnym Monte Rosa Skymarathonie


Opublikowane w pon., 25/06/2018 - 08:21

Legendarny Monte Rosa Skymarathon rozegrano po 21 latach przerwy, dla uczczenia ćwierćwiecza skyrunningu. Rywalizacja odbyła się na historycznej, niesamowicie trudnej trasie we włoskich Alpach.

Legendarna Monte Rosa. Skyrunning wraca do korzeni

17,5 kilometra wspinaczki na wysokość 4554 m n.p.m. (3500 m do góry), potem, ze szczytu, tyleż samo w dół. Esencja skyrunningu, hybryda biegania i skialpinizmu.

Na liście stratowej 150 starannie wyselekcjonowanych duetów, wśród nich pochodząca z Krynicy Natalia Tomasiak z Brytyjką Katie Kaars Sijpesteijn oraz Łukasz Zdanowski z mieszkającym w Polsce Białorusinem Ilją Marczukiem.

Polka i Brytyjka ukończyły rywalizację w czasie 8:21:50 godz. na siódmej pozycji wśród zespołów kobiecych, choć... powinny być znacznie wyżej (do podium trzeba było pobiec poniżej 7 godzin), bo jak zaraz po biegu mówiła Natalia Tomasiak śmiejąc się trochę przez łzy emocji: – No co ja mam Ci powiedzieć? Miałam "dzień konia", ale nie poszło tak jak miało być!

Polka zaraz jednak dodała: – Bardzo jestem dumna z Katie, bo widziałam, że ona chce to zrobić i dla siebie, i jednocześnie dla mnie, choć szybko zdała sobie sprawę, że nie daje rady. To, że ukończyłyśmy uważam za duży sukces, ale... pot się dzisiaj ze mnie nie lał, że tak powiem (śmiech). Wciągnęłam Katie na górę, a potem ją za rękę sprowadziłam. Nie był to jej dzień, mówiąc wprost.

Mimo niespełnienia sportowego, Natalia Tomasiak jest szczęśliwa, że wystartowała w Monte Rosa Skymarathonie. – Mega fajne doświadczenie, mega piękne zawody. Nie powiem, że to spełnienie moich marzeń, ale... ten bieg mnie strasznie kręcił: były lonże, było wspinanie (a przynajmniej elementy mocno techniczne), był śnieg, raki, musiałyśmy się wiązać liną... No i coś, czego na biegu nigdy jeszcze nie zaznałam – praca zespołowa! To coś niesamowitego, widziałam, jak Katie mimo swojej ogromnej słabości bardzo chce ukończyć te zawody dla mnie. Ja ]kilkakrotnie, gdy widziałam, że ona ledwie idzie, mówiłam nawet: „Katie, może już sobie odpuśćmy, nie musimy tego kończyć, trudno”, ale ona ciągle „nie” i „nie, we must go, musimy to zrobić”. Dla mnie, osoby, która była tutaj silniejsza, bardziej trzeźwa umysłowo, to była niesamowita odpowiedzialność. Widziałam, co się dzieje z Katie i że muszę kontrolować jej każdy krok na linie.

Początek trasy w warunkach wiosennych, ale już po 4 kilometrach, od wysokości 2000 m n. p. m. zaczął się śnieg. Hierarchia sportowa została ustalona bardzo szybko. Kto tam pojawił się jako pierwszy, tak już trzymał się do końca, z punktu widzenia rywalizacji wiele się nie działo. Na poziomie emocjonalnym natomiast, aż kipiało.

Katie była słabsza właściwie od samego początku – opowiada Natalia Tomasiak. – Najpierw jeszcze jako tako szła, ale jak już zaczął się śnieg, odstawała coraz bardziej. Dopóki nie trzeba było się wiązać linami (13 km, 3200 m n.p.m.) szłam swoim tempem, wtedy na krótkich nawet odcinkach odchodziłam jej na 5 minut i doganiałam czołówkę. Ale że to są zawody drużynowe i walczy się teamem, musiałam na nią poczekać. Z jednej strony mam więc duży niedosyt, z drugiej traktuję to jak świetne doświadczenie. Zawody były niesamowite!

Niedosyt jest zrozumiały, bo młoda Polka była nastawiona na walkę o podium. – Rano wstając z łóżka wiedziałam, że mogę dużo. Czułam się rewelacyjnie. Chciałam walczyć o jak najwyższe miejsce, a patrząc na tegoroczne wyniki Katie sądziłam, że to ona będzie mocniejsza w naszym duecie. Nie wiedząc jeszcze o jej słabości tego dnia, wystartowałam z czołówką. Do miejsca, w którym trzeba było obowiązkowo związać się z partnerem liną, byłam w czubie. No, ale potem musiałam sporo poczekać na Katie i najlepsze dziewczyny mi uciekły – relacjonuje Natalia Tomasiak.

– Autentycznie, bez fałszywej skromności, powiem, że byłam niesamowicie mocna, miałam dzień konia! To były zawody pode mnie, coś co mi się niezwykle podoba i co uwielbiam robić! Ale znam zasady, zaakceptowałam je i nie narzekam. Gdybym to ja miała taką słabość to Katie też by na mniej czekała, nie mam wątpliwości! – podkreśla Natalia.

I opowiada o warunkach na trasie skymaratonu: – Do południa, na podejściu do samego szczytu, śnieg był zmrożony, lekko twardy, więc szło się bardzo fajnie, każdy miał raczki na butach. Był jeden bardzo stromy fragment, na którym trzeba było się wpiąć lonżami do liny. Natomiast na zbiegu było cholernie ślisko! Śnieg od słońca zrobił się bardzo miękki, miałki, wpadało się po kolana , każdy krok groził wyłamaniem kolana. Strasznie dużo było „dupolotów” (śmiech). Stawiałeś krok i odjeżdżałeś, więc czasem lepiej było po prostu siąść i zjechać kawałek na tyłku. Niestety, Katie była już wtedy tak słaba, że kawałeczek szła i zaraz siadała. Musiałam ją cały czas asekurować, trzymać krótko na linie, żeby mi gdzieś nie odjechała na bok. Czasami ona mówiła „dobra, Nat, tu już nie musimy”, ale ja widziałam jak jest i odpowiadałam „nie, nie, Katie, musimy”. I do końca schodziłyśmy na linie. Ale powtarzam – to było dla mnie niesamowite doświadczenie. Często jeżdżę w góry wspinać się z facetami i to wtedy ja jestem tym słabszym ogniwem ekipy. A tutaj było odwrotnie. Coś nowego dla mnie – ekscytuje się Natalia Tomasiak.

W klasyfikacji generalnej bezapelacyjnie najlepsi byli Włosi Franco Collé i William Boffelli, biegacze, ale i świetni skiturowcy. Osiągnęli imponujący wynik 4:39:59 godz., duet rodaków Alberto Comazzi – Cristian Minoggio oraz parę (także prywatnie) legend biegów górskich, Hiszpana Kiliana Jorneta i Szwedkę Emelie Forsberg wyprzedzili o prawie 24 minuty!

Czwarty na mecie duet znakomitych biegaczy z Wielkiej Brytanii, Tom Owens – Andy Symonds stracił do triumfatorów blisko 40 minut. Wysoką, 20 pozycję, choć też przeżyli swoje kryzysy, zajęli Łukasz Zdanowski i Ilja Marczuk. Ich czas 6:18:25.

Wśród kobiet konkurencji nie miał brytyjsko-amerykański duet Holly Page (prywatnie narzeczona Toma Owensa) i Hillary Gerardi. – Holly rozwija się fantastycznie – ocenia obecny we Włoszech przedstawiciel Salomon Suunto Teamu, Przemysław Ząbecki. – Na razie startuje trochę jeszcze „na wariata”, chyba nieco zbyt dużo, ale postępy robi niesamowite. Gerardi z kolei pracuje w Chamonix w amerykańskiej szkole, a więc ciągle przebywa w wysokich górach.

Monte Rosa Skymarathon rozegrano po 21 latach przerwy i wszyscy zadają sobie pytanie, czy to rocznicowe przedsięwzięcie jest jednorazowe, czy też może legendarna impreza wróci na stałe do kalendarza skyrunningu. – Organizatorzy cieszą się bardzo, że takie legendy dyscypliny jak Kilian Jornet i Emelie Forsberg wybrały ich wydarzenie i mają nadzieję, że uda się bieg przeprowadzać cyklicznie, choćby co 2 lata – mówi Ząbecki, który jest pod ogromnym wrażeniem poziomu organizacyjnego imprezy. – Niektóre poczynania organizatorów robią wielkie wrażenie. Obsługa zawodników jest perfekcyjna. Prosty przykład: brakuje wody? Bach, leci helikopter i przywozi. Wszystko dograne i dopięte na ostatni guziczek – mówi z podziwem Ząbecki.

Piotr Falkowski

zdj. Przemysław Ząbecki


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce