Südtirol Ultra Skyrace – 120 km biegania w chmurach

 

Südtirol Ultra Skyrace – 120 km biegania w chmurach


Opublikowane w pt., 04/08/2017 - 13:20

Czwartek, 20 lipca, Wisznice, wieczór.

Klikam właśnie zgłoszenie na bieg ultra. Mój pierwszy ze startem we Włoszech. Dlaczego ten? Spodobała mi się fajnie brzmiąca nazwa, oraz dogodne, bezpośrednie połączenie z Polski. Do tego dystans i przewyższenia takie, że na pewno będzie co robić. Bieg jest w wakacje a ja, jako nauczyciel mam wtedy trochę czasu.

Relacja Pawła Pakuły

Uważnie sprawdzam wpisane dane i chwilę później opłacam start. Niestety, na klika dni przed zamknięciem zgłoszeń nie jest najtańszy – 110 euro, tylko najdroższy – 150 euro. Trudno, poszło. Jeszcze tylko do niedzieli można wysłać zaświadczenie lekarskie o zdolności do udziału w zawodach więc mam na badania jeden dzień, piątek. Szczęście lekarz sportowy w Białej Podlaskiej jest, przyjmuje mnie i pisemnie poświadcza, że mogę biec.

Teraz jeszcze dojazd autobusem. Przyjadę dzień przed startem, w czwartek rano, więc wypocznę. Start jest w piątek wieczorem, o 20-tej. Dystans 120 km, 7554 metry podejść.

40 godzin limitu, do niedzieli, do południa. Szacuję swój czas i miejsce w kontekście powrotu. Za mocny nie jestem ale myślę że powinienem ukończyć tak w drugiej, trzeciej dziesiątce zawodników w czasie pomiędzy 20 a 24 godziny. Mam powrotny autobus do Polski po równo 24 godzinach i 45 minutach od startu. W sobotę wieczorem. Następny dwa dni później, w poniedziałek. Nie chce mi się czekać do poniedziałku, może zaryzykować i zarezerwować bilet na sobotę wieczór? Załóżmy, że oblecę tę pętelkę w 22 godziny, zabiorę rzeczy z depozytu, szybki prysznic, przebranie i godzinę później: hop – do autobusu. Czyż nie piękny plan? Nie, jednak to zbyt ryzykowne - konstatuję. Jeszcze pogoda nie dopisze, coś pójdzie nie tak i nie zdążę na autobus. Będę miał kłopot a i podczas biegu niepotrzebny stres. Jednak rezerwuję wersję bezpieczniejszą, powrót w poniedziałek, po dwóch dniach.

Piątek 28 lipca, Bolzano, Włochy, około 40 kilometrów od granicy z Austrią. Godzina 18.

Jestem już na miejscu od wczoraj. Panuje tu 30-stopniowy upał więc do tej pory regularnie chłodziłem się w basenie na kempingu. Zwiedziłem trochę miasto ale nie za dużo, aby zanadto nie zmęczyć nóg. Bolzano jest ładne, zielone, pełne starych domów i wąskich uliczek. Nie czuję tu zbyt mocno włoskich klimatów: jestem zdziwiony, że kelner w restauracji odzywa się do mnie po niemiecku, nie po włosku. Bynajmniej nie dlatego, że moja blond-czupryna kojarzy się bardziej z urodą teutońską niż śródziemnomorską. Po prostu w tym regionie państwa włoskiego 60% ludzi mówi po niemiecku co jest konsekwencją dziejów tych przygranicznych terenów. Na ulicach oraz w autobusach nazwy są dwujęzyczne – niemieckie i włoskie.

Właśnie zakończyła się „Pasta Party” w hotelu w centrum miasta. Siedzę przy stoliku z Robertem, lokalnym biegaczem, który już tu startował. Trasa ponoć jest dobrze oznaczona. Mówi, że pogoda nie powinna być zła, choć drugiego dnia mogą być burze. Wspomina rok 2012 gdy z powodu padającego gradu przerwano wyścig. Rok temu też ponoć przerwano z powodu burzy, ale tylko czasowo. Ostrzega mnie, abym na początku na bardzo długim podejściu nie szarżował i broń Boże nie podbiegał. Cóż, nie zamierzałem.

Wtem ktoś do mnie macha z sąsiedniego stolika. To grupka kilku Polaków, Jacek Gardener i jego podopieczni. Idę się przywitać i chwilę porozmawiać. Oni też startują ale na krótszej trasie, następnego dnia rano. Oprócz biegu głównego (Südtirol Ultra Skyrace – 120 km) jest też Südtirol Skyrace (69 km) i Südtirol Sky Marathon (42 km).

W końcu uwagę zebranych przykuwają organizatorzy, którzy zaczynają odprawę. Trochę to trwa bo jest ich trzech i mówią to samo tylko kolejno w trzech językach: angielskim, niemieckim i włoskim. Chwalą się rekordem frekwencji, ponad 600 zgłoszonych na wszystkie biegi, około 220 na trasę najdłuższą.

Potem omawiają trasę zwracając szczególną uwagę na niebezpieczne fragmenty. Najgorzej może być na zakolu, w okolicach 80 kilometra gdzie zawodnicy poruszają się na wysokości 2600 m - jeśli będzie burza na trasie, to najpewniej właśnie tam. Zwracają uwagę na telefony alarmowe oraz informują o kodach alarmowych, którymi obsługa będzie informować zawodników i których należy bezwzględnie przestrzegać. Kod czerwony – wyścig przerwany bez odwołania, kod żółty – wyścig czasowo zatrzymany, uczestnicy czekają na wznowienie i kod zielony – można ruszać dalej na trasę.

Godzinę później jesteśmy już na Walther Platz - rynku w centrum miasta, skąd jest start. Przekazuję obsłudze dwa worki: jeden na metę drugi na jedyny występujący na trasie przepak – mniej więcej w połowie trasy. Najważniejsze co w nim zostawiam to zapasowe buty i skarpety.

Wejście do strefy startowej poprzedzone jest kontrolą obowiązkowego wyposażenia. Obsługa sprawdza zwłaszcza elementy związane z bezpieczeństwem – w moim przypadku sprawdzają, czy mam zapasowe baterie do latarki, naładowany telefon komórkowy i czy zapisany w pamięci numer do organizatora.

Ostatnie minuty przed startem. 196 zawodników, na bolzańskim rynku, wokół kibice, znajomi i rodziny. Organizatorzy puszczają hymn biegu – pewnie podpatrzyli to u organizatorów UTMB. Nie jest to “Conquest of paradise” Vangelisa ale jakaś inna melodia, bez słów. Utwór się kończy, 3..,2...,1... i lecimy!


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce