Krzysztof Drabik. Nigdy nie biegał, ale jak już zaczął…

 

Krzysztof Drabik. Nigdy nie biegał, ale jak już zaczął…


Opublikowane w śr., 02/11/2016 - 09:31

Krzysztof Drabik to obecnie chyba najsłynniejszy barman w kraju. Po zwycięstwie w telewizyjnym show jest powszechnie rozpoznawany. Sławę postanowił wykorzystać, by pomóc potrzebującym dzieciom. Dla nich poświęcił znacznie więcej: przekonał się do nielubianego biegania. Żonglując butelkami przebiegł dwa maratony, ustanowił rekord świata w najdłuższej żonglerce a ostatnio wziął udział w tygodniowej sztafecie w Gliwicach. W planach ma kolejne szalone pomysły. Nam opowiedział o tym, jak połączył pasję z bieganiem i pomaganiem.

Skąd pomysł, żeby żonglować podczas biegu?

Od 15 lat jestem barmanem flair i zakładając w tym roku swoją  Fundację Dzieciom „Twój Rekord Pomaga” stwierdziłem, że będzie to pomaganie przez żonglowanie. Wszystko zaczęło się od pewnego rekordu. W sierpniu tego roku przeszedłem ze Świnoujścia do Gdańska, prawie 500 km linii brzegowej, żonglując. Zajęło mi to 19 dni i ustanowiłem rekord świata w najdłuższej żonglerce. Później kolega namówił mnie na bieganie maratonów i jakoś poszło…

Jakoś? Dla biegaczy maraton to wielkie wydarzenie, do którego trzeba się przygotować, trenować…

Ja nie miałem czasu. Kolega stwierdził, że mam wykorzystać tę wytrzymałość, którą muszę mieć, skoro przeszedłem tyle kilometrów plażą. Zaproponował, żebym spróbował przeżonglować maraton. Spytałem, kiedy ten maraton. - Za dwa tygodnie – powiedział. A ja nigdy nie biegałem! Nigdy nie ukończyłem półmaratonu ani dziesiątki. Przygodę z bieganiem zacząłem więc „na grubo”.

I jak było?

Miałem całe dwa tygodnie na przygotowania (śmiech), zrobiłem siedem treningów, ale nigdy nie pokonałem więcej niż 10 km. Czytałem gdzieś, że maraton zaczyna się po 30 km i faktycznie tak było. Zaczęły się poważne skurcze, musiałem walczyć sam ze sobą. Czas na połówce, jak na te warunki, był dobry, bo 2:10. Później już było znacznie gorzej. Ale udało mi się zmieścić w limicie maratonu. Skończyłem Maraton Warszawski z czasem 6:05. Był niedosyt. Dwa tygodnie później wystartowałem w Poznaniu i udało się poprawić czas na 5:50. Teraz chciałbym przeżonglować całą Koronę Maratonów.

Na usta ciśnie się pytanie: po co?

No właśnie. Robię to dla fundacji, którą założyłem w maju tego roku.  Jestem jej żywą reklamą: chodzę, żongluję, zwracam uwagę ludzi, interesuję ich fundacją, zapraszam sportowców do tego, żeby pobijali rekordy w swoich dziedzinach. Rekordy mają być po to, żeby zwrócić uwagę i pomóc dzieciom. Dlatego to muszą być ambitne rekordy. Postanowiłem przez rok startować w imprezach biegowych i zwracać uwagę ludzi. Pewnie tak mnie to wciągnie, że i tak będę kontynuował. Już mnie wciągnęło. Ale to dobrze, bo więcej osób usłyszy o fundacji.

Wciągnęło cię żonglowanie podczas biegu czy samo bieganie też?

Wcześniej nie biegałem. Uważałem to za nudę. Patrzyłem na innych, jak się męczą i nie rozumiałem o co w tym chodzi. A teraz poznaję tą siłę przekraczania barier, walki z samym sobą, która toczy się głównie w głowie. Wystarczy kilka kilometrów, żeby nakręcić pozytywnie organizm. Gdyby więcej osób biegało, wychodziło z biura na biegową przerwę, wszystko by inaczej wyglądało. Bo biegacze są niesamowici. Teraz poznaję to środowisko i jestem w szoku, widząc jak jest niezwykłe. Ile tu wzajemnej serdeczności i chęci pomocy. Zaczynam się w to wciągać coraz głębiej.

Skoro nigdy nie biegałeś, musiałeś uprawiać jakiś sport, przecież porwałeś się na kilkaset kilometrów marszu plażą.

Dużo ćwiczę. Nie ukrywam, że żonglerka wymaga dużo treningu. Przez dziesięć lat startowałem bardzo aktywnie w zawodach, w pucharach Polski i Europy, w mistrzostwach świata. Czasami było nawet 20-30 turniejów w skali roku. Przed ważnymi zawodami trenowałem po 6-8 godzin dziennie. Żonglerka wymaga też specyficznej pozycji, na lekko ugiętych kolanach. Cały czas też chodzimy. To wzmacnia nogi. Nie ukrywam, że przed rekordem nad morzem przygotowywałem się pod okiem trenera personalnego, który mnie katował, żeby wypracować wytrzymałość. Powiedziałem mu, co chcę zrobić i pomógł się dobrze przygotować.

Cały czas mówisz, że rekord pomaga. Ale jak to działa?

Działa tak, że staram się taki rekord zrobić medialnym. Dążę do tego, żeby powstał odrębny kanał internetowy, gdzie tacy ludzie będą mogli się zaprezentować. Chciałbym być z tymi wyjątkowymi ludźmi, pokazywać ich treningi, zmęczenie, wysiłek, który wkładają w pobicie rekordu i poświęcenie dla kogoś. Ludzie kochają rekordy, bo w nich przekracza się jakieś granice. Wydaje mi się, że fundacja w takim wymiarze się sprawdzi, bo pokaże duże zaangażowanie dla osób, które potrzebują pomocy i przez to przyciągnie tych, którzy mogą pomóc.

To zdradź, jakie kolejne rekordy masz w planach?

Teraz 6 grudnia planuje wejść na 32. piętro Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. To 780 schodów do przebycia. To rekord w zupełnie innej skali. I tam butelka nie może mi się wyśliznąć z ręki. Tutaj na trasie zdarzyło się trzy razy, podczas maratonu butelka spadła mi cztery razy. Czasami się zdarza. Wystarczy podmuch wiatru albo słabsza koncentracja. Tam wszystko musi być perfekcyjne.

Pod koniec lutego planuję Wielką Pętlę Tatrzańską, dwustukilometrową trasę wokół Tatr. Ona z założenia jest rowerowa, ale chcę ją zrobić pieszo, w ciągu 7-8 dni. Wiadomo, że dni będą krótsze i szybko będzie ciemno, ale mam na to sposób: czapkę z latarką. Do pokonania będzie śnieg, lód i różnice wysokości. Będą mi towarzyszyli górale, planujemy też livestream. Kamerka będzie na żywo pokazywać całą akcję, żeby wydarzenie i Fundacja były wiarygodne.

Dziękuję za rozmowę. Powodzenia w realizacji planów!

Rozmawiała Katarzyna Marondel


Festiwal Biegów - Wszystko co chcesz wiedzieć o bieganiu

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce