Kolorowe 7 Dolin. "Dziewczyna ze zdjęcia" szykuje strój na krynicką setkę

 

Kolorowe 7 Dolin. "Dziewczyna ze zdjęcia" szykuje strój na krynicką setkę


Opublikowane w pon., 02/04/2018 - 09:08

"Dziewczyna ze zdjęcia" nazywa się Magdalena Czechoska. To jej zdjęcia w wianku i kolorowej tiulowej spódniczce na trasie Biegu 7 Dolin widzicie często na naszym portalu w tekstach poświęconych biegającym dziewczynom czy przy okazji Dnia Kobiet.

Magda, miłośniczka górskiego biegania z warszawskiej Pragi-Południe, kilka lat temu wprowadziła na górskie trasy kolory i fantazyjne stroje. Dziś jest ich mnóstwo, kobiety dbają o to, by nasze biegi były jak najbardziej barwne. A zaczęło się... od Magdy.

Magdalena Czechoska: – Na pewno wprowadziłam wianki, tego jestem pewna. Gdy pierwszy raz startowałam w Rzeźniczku, to jeszcze w biegach górskich nie było wianków, ani chyba także spódniczek. Poczułam wtedy potrzebę pokolorowania tego biegu. Dla mnie bieganie było zawsze manifestem radości. To taka moja forma medytacji, zabawa, pokazywanie „Boże jak jest fajnie!”. Nie musimy się zawsze spinać, ścigać, walczyć o czas, pokonywać granice. Możemy się bieganiem po prostu pobawić (uśmiech).

– Wianek miał być manifestacją tej zabawy i radości?

– Może też trochę założyłam go dla odwagi? Bałam się trochę, nie wiedziałam, czy dobiegnę do mety tego Rzeźniczka, to był mój pierwszy bieg w górach. Wianek dodał mi siły...

– A co było dalej?

– Dalej to była Krynica i najkrótszy z biegów 7 Dolin, na 34 km. Dołożyłam na nim do wianka kolorową tiulową spódniczkę i zrobiłam furorę. Przychodzili do mnie operatorzy kamer z różnych telewizji i koniecznie chcieli sprawdzić, czy to na pewno tiul. Wzbudziło to ogólnie bardzo pozytywne emocje, zwłaszcza wśród innych uczestników biegu. Usłyszałam mnóstwo komplementów, panowie powtarzali, że są bardzo zmotywowani, jak widzą spódniczkę przed sobą.

– Dziewczyny też reagowały fajnie, chociaż bywało, że niektóre komentowały „o, biegnie słodka idiotka”, albo słyszałam, że matce nie wypada i w ogóle jestem za stara, żeby się tak ubierać. Byłam już w końcu po 30! (śmiech).

– I jak się z tym czułaś?

– Doskonale! Mnie takie komentarze tylko motywują do biegania po górach w szalonych, kolorowych strojach jak najdłużej!

– Sama sobie uplotłaś pierwszy biegowy wianek?

– Nie, pierwsze wianki kupowałam w sklepach, są dostępne takie ze sztucznych kwiatków. Na wianuszek z prawdziwych kwiatów jeszcze nie wpadłam, byłoby pewnie trochę trudniej, bo żywe są większe i cięższe. A im większy wianek tym jest trudniej, jak biegniesz kilkadziesiąt kilometrów to każdy dodatkowy ciężar ma znaczenie. Dlatego też szukałam jak najbardziej filigranowych i w końcu znalazłam dziewczynę, która robi je teraz specjalnie dla mnie na biegi. Nie są jeszcze „spersonalizowane” pod każdą kolejną imprezę, ale dobiera mi wystrój wianka do stroju, w którym biegnę, zwłaszcza do spódniczek.

– A więc tiulowa kiecka z Krynicy nie była tylko jednorazowym „wyskokiem”?

– Jasne, że nie! Często biegałam w kolorowych spódniczkach, zakładałam je też na górskie wycieczki. Niedługo po wspomnianej Krynicy byłam w Tatrach, weszłam na Rysy w tej samej tiulowej kiecce. I zrobiłam sobie zdjęcie jak siedzę w niej na szczycie. Część ludzi pukało się wtedy w głowę, że „dziewczę lekko chyba zwariowało” (śmiech). Ale powtórzę: generalnie odbiór jest bardzo pozytywny, zwłaszcza wśród lokalnych społeczności. Biegnąc przez górskie wioski czy miejscowości często słyszę okrzyki „o, góralka biegnie” albo nawet „wygraj ten bieg, góralko, trzymamy kciuki!”

– A tym facetom, co tak lubią za Tobą biegać, to bardziej podobają się spódniczki czy Twoje - bardzo zgrabne, przyznam – nogi?

– To już musisz zapytać kolegów-biegaczy. Ale nogi jak nogi, słyszałam nieraz, że biegaczki górskie mają fajne tyłki. Więc może to? (śmiech) Dużo jest takich komplementów, ale też panowie często mówią, że widok takich kolorowych, fantazyjnych strojów dodaje im energii i mocno motywuje.

– Jakie są Twoje ulubione kolory biegowe?

– Zwykle to był słodki malinowy róż, taka była pierwsza moja spódniczka, ale potem też sporo niebieskiego...

– I tak się nosisz na co dzień?

– W życiu codziennym jestem zdecydowanie bardziej stonowana. Tak bardzo kolorowo ubieram się w sporcie. Wyobraź sobie, że nie mam czarnych legginsów. Miałem kiedyś jedną parę, ale jak oddawałam rzeczy to też je spakowałam. Nie mam żadnych ciuchów sportowych w smutnych kolorach, bo sport jest dla mnie sferą bardzo radosną, taką w której odpoczywam, ale też się świetnie bawię, puszczam wodze szaleństwa i fantazji.

– A dużo masz ich w sobie? Jak się jeszcze w biegach przejawiają?

– Chyba sporo...(śmiech). Jak pierwszy raz biegłam maraton na ulicy, to był ubiegłoroczny ORLEN Warsaw Marathon, to zaczęłam go tańcząc i tak samo skończyłam. Mam z tego nawet filmik na mojej stronie. Fajnie mi się biegło ten maraton, ale nie mam specjalnie przekonania, żeby powtarzać starty na ulicy. Tu wyjątkowo chciałam poznać i poczuć energie miasta. Ale generalnie interesują mnie góry, góry, góry...

 

Można powiedzieć, że tak zaczęłam i skończyłam maraton  Nie obyło się jednak bez kryzysów na długiej, wietrznej prostej, która wraz z deszczem i gradem wystawiała na próbę mój charakter. Zaczęłam liczyć od 26 km - przestałam na 34 km. Od 35 poczułam się dziwnie naładowana. Nie wiem czy to ten żel z coffeiną, czy po prostu świadomość, że wygrałam ze sobą i nie zatrzymałam się w biegu. Czułam się naprawdę euforycznie, na 40 km skakałam do zdjęć. A na mecie też był taniec zwycięstwa! Dziś jestem trochę zmęczona, czuje kolana, a schody do metra były wyzwaniem i klasyka, bolą mnie palce. Starzy ultrasi mówią, że paznokcie wreszcie przestają schodzić  A że jestem na etapie wróżki zębuszki i moje dzieci wybijają sobie mleczaki nawzajem  pytam się Tośka. Tosiu a może jest wróżka paznokciuszka i mi kopsnie trochę kasy za te dwa paznokcie, które zejdą niebawem  Tosiek rył ze mnie dzisiaj. To co kochani, regenerujemy się, odpoczywamy, robimy rozruch i lecimy z tym koksem, bo Beskidzki Topór już 20 maja. I sama już nie wiem czy szykować się na letnie, czy zimowe warunki???  OWM jako długie wybieganie przed ultra zaliczony z uśmiechem. Wywiad na mecie dla Holenderskiej telewizji był najlepszy  Byłam lekko skołowana i do końca nie wiedziałam czy oni robią sobie z nas jaja. Ale to się działo...To wszystko się działo... #run #runners #maraton #orlenmarathon #bieganie #power #energy #motivation #42k #ultra #passion #marathoner #runhappy #runlikeagirl #flowerpower #gojuju #instarunnerspolska #myfirsttime #nevergiveup #adidas #dance @go_juju #slaviwear

Post udostępniony przez Flying Shoes (@flyingshoes.pl)

– A co Cię w ogóle skłoniło, żeby założyć buty i pierwszy raz wyjść pobiegać?

– To była trochę ucieczka. Miałam kryzys, gdy lekarze zdiagnozowali u mojego synka udar mózgu, to się wiązało z niedowładem i koniecznością rehabilitacji. W tej chwili jest ok, ma 7 lat i też biega, ale wtedy nie wiedziałam jak to będzie, ta diagnoza bardzo mną wstrząsnęła. Miałam tez problemy ze swoim zdrowiem, skokami ciśnienia, stresem... Potrzebowałam odskoczni, więc zaczęłam biegać i jednocześnie pisać blog. W tej chwili jest on zawieszony, ale jest stronka na fejsbuku FlyingShoes, choć na niej też dość nieregularnie piszę...

– Szybko wciągnęłam się w bieganie i wspieranie innych, bo zaczęłam dostawać sygnały od ludzi, że ich bardzo motywuję biegając mimo poważnych problemów. Najpierw, jak to zwykle na początku,był etap „Wow!” - entuzjazmu, ekscytacji i zachłyśnięcia się poprawianiem wyników raz za razem. Mój tata jest teraz na tym etapie, zaraził się bieganiem ode mnie i mojej siostry. Ma 77 lat i to on mnie teraz motywuje i goni do treningów. Teraz na „Orlenie” będzie biegł swoją pierwszą dychę, a już ma aspiracje, żeby pobiec maraton! Trochę się boję, czy to jest dobry pomysł,czy w tym wieku powinien...

– A Ty, dlaczego tylko „góry, góry, góry”?

– Bo kocham góry. Za wszystko. To miejsce, w którym odpoczywam, medytuję, obcuję z naturą, trochę podróżuję do wnętrza siebie... Jestem tam szczęśliwa sama ze sobą, osiągam wewnętrzny spokój. Dzięki biegom górskim trochę stałam się samotniczką, stronię nieco od ludzi.

– Ile razy byłaś w Krynicy? Wspomniane wcześniej 34 km to był Twój jedyny Festiwal Biegowy?

– Biegałam w Krynicy 2 razy i mam bardzo dobre wspomnienia. Pierwszy raz to było takie „wow!”, zachwyt, miłość... Bieg na 34 km to był dla mnie cudowny czas, wrażenie, ludzie, klimat, energia... jeden z najlepszych biegów w życiu.

– Rok później było, niestety, gorzej. Wystartowałam w Biegu 7 Dolin na 64 km i... skończyłam go na 42 kilometrze, przed Wierchomlą jeszcze. Trochę to bolało. Przekroczyłam limit chyba o pół godziny, przez to, że dzień wcześniej przebiegł mi drogę czarny kot, a na trasie było bardzo gorąco, za to nie było różowej soli himalajskiej (śmiech).

– W tym roku będziesz po raz trzeci?

– Skoro nalegasz... podejmę to wyzwanie. I chcę więcej. Zmierzyć się z całą trasą Biegu 7 Dolin. Przebiec 100 kilometrów. Tak powiedziałam sobie jak byłam zdejmowana z trasy 64 km.

– To w takim razie... my Cię zapraszamy do Krynicy, otrzymasz od nas pakiet startowy na Bieg 7 Dolin, a Ty się zobowiążesz, że dobrze się do niego przygotujesz, tak żeby ukończyć „setkę” i pięknie pokolorujesz nasz festiwalowy ultramaraton.

– Dobrze! A Ty mnie witasz na mecie z kwiatami, kolorowymi różami i robisz mi piękne zdjęcia (śmiech). Muszę wymyślić na tę „setkę” jakiś specjalny, barwny strój, żebyście mieli nowe zdjęcia na portal na przyszłoroczny Dzień Kobiet (śmiech).

– No to jesteśmy umówieni!

z Magdaleną Czechoską rozmawiał Piotr Falkowski


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce