Po pierwszym razie myślałem: nigdy więcej "Rzeźnika". Ale tu wróciłem

 

Po pierwszym razie myślałem: nigdy więcej "Rzeźnika". Ale tu wróciłem


Opublikowane w czw., 23/06/2022 - 12:45

"Bieg Rzeźnika " - nikomu nie trzeba przedstawiać, to najbardziej kultowy bieg górski w naszym kraju. Skąd akurat ta nazwa biegu? Po prostu trzeba przyjechać w Bieszczady i przekonać się na własnej skórze i zrozumieć, że każdy przebiegnięty dystans to prawdziwa rzeźnia.

Kiedy zadebiutowałem na festiwalu w Cisnej, było to 6 lat temu i pamiętam jak dziś moje słowa na mecie: - nigdy już nie chcę Rzeźnika. Nawet przez myśl nie przychodziło mi, aby tam kiedykolwiek wrócić.

Podczas jednego ze spotkań w gronie znajomych biegaczy, padło hasło  "Rzeźnik" , oczywiście chodziło o bieg parami na dystansie 80 km. Krzysiek miał obchodzić pięćdziesiąte urodziny, więc pomyślałem, że moglibyśmy to uczcić wspólnym biegiem, bieszczadzkim czerwonym szlakiem.

Rekrutacja na sam bieg przeszła bardzo sprawnie i bez losowania. Do Cisnej wybraliśmy się sporą ekipą.

Pierwszego dnia, czyli w czwartek o godz. 6 wystartowali ultramaratończycy na dystansie 52 km, frekwencja tego dnia była spora mimo upalnej pogody. Z naszej lęborskiej ekipy wystartowali : Justyna - (  bez większych przygotowań, powracająca do regularnego  biegania, kochająca rywalizację ), Marzena - ( bojowo nastawiona ),  Janek -  ( wesoły optymista, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych, Grzesiek - ( bez przygotowań, oszczędzał kolano przed operacją ),  Adam - ( biegający fotograf, zawsze uśmiechnięty).

Wszyscy ukończyli bieg w limicie czasowym i co najważniejsze z uśmiechem i bez kontuzji. Dla niektórych był to debiut na takim dystansie, dla innych powrót po przerwie do biegania po górskich ścieżkach. Przy wieczornym piwku, gdzie inni, czyli, Marek - ( do biegu przygotowany w życiowej formie, doświadczony ultras z mocnym i dużym wybieganym kilometrażem), w parze z Marcinem - (człowiek o mocnej głowie dla którego nie ma biegowych barier)  i Krzysiek - (opanowany , zawsze spokojny i chłodno kalkulujacy na biegach, nie jedną setkę ma za sobą, mimo trapiących kontuzji nie zrezygnował z przyjazdu w góry) szykowali się na bieg.

Nasi świeżo wybiegani ultrasi wymieniali się spostrzeżeniami z porannego biegu. My natomiast pakowaliśmy plecaki, wiązaliśmy buty, gdyż musieliśmy szykować się na start, bo już o 1:45 z Cisnej ruszaliśmy autokarami do Komańczy. U każdego z Nas było widać wymalowany na twarzy stres przedstartowy. Przed nami 80 km po trudnych górskich trasach.  Z Krzyśkiem mięliśmy w planie ukończyć bieg w limicie 16 h bez kontuzji.

Równo o godzinie 3 padł wystrzał do startu; ruszyliśmy po niezapomnianą przygodę życia. Pierwsze 8 km przemierzaliśmy po utwardzonej i dość szerokiej drodze. Było sporo miejsca do wyprzedania, lecz my trzymaliśmy się swojego planu i z chłodną głową lecieliśmy po swoje.

Skręciliśmy w lewo na szlak i tam zaczęło się scieśniac i robić wąsko, wtedy zrozumiałem dlaczego nie wolno aż do Cisnej używać kijków . Myślę że to dobry pomysł, gdyż nasze bezpieczeństwo jest najważniejsze. Po około 1,5 h zaczęło robić się jasno, więc latarki czołowe mogliśmy wyłączyć.

Pierwszy punkt kontrolny z pomiarem czasu był na Żebraku, gdzie mieliśmy czas 2:22, więc spory zapas był z nami. Wszystko szło zgodnie z planem, regularnie  piliśmy, jedliśmy aby niedopuścić do odwodnienia i utraty całego glikogenu. W ultrabieganiu to klucz do sukcesu.

Marek z Marcinem zniknęli nam z pola widzenia a my z Krzyśkiem trzymaliśmy się blisko siebie. Krzysiek biegł z przodu i nadawał tempo i świetnie mu to szło a ja co jakiś czas dawałem hasło że jestem za nim.

Wreszcie  po 4:34 h dobiegliśmy do punktu odżywczego w Cisnej , to 32 km trasy , tam spotkaliśmy Marka i Marcina , naszych Lęborskich Rzeźników, którzy szykowali się do opuszczenia strefy. Marek mimo tego że już miał wybiegać, pomógł mi w napełnieniu softlasków wodą i izotonikiem i poleciał za Marcinem na trasę.

Punkt odżywczy na orliku w Cisnej serwował dla biegaczy kaszę z warzywami, zupę pomidorową z makaronem, słodkie i słone przekąski , kabanosy, sery, żelki, orzeczki, cukierki itp. do picia była woda, izotonik i Coca-Cola. Po uzupełnieniu plecaków jedzeniem, pobraliśmy kijki i ruszyliśmy z ponad godzinnym zapasem do kolejnego punktu, który miał znajdować się na 49 km w miejscowości Smerek.

Po kilkuset metrach przed nami było długie i strome podejście, które strasznie się dłużyło i dało mocno w kość. Odcinek 17 km i prawie 1000 m w górę, przebyliśmy w 3:35h. Jak się później okazało, najtrudniejsze było przed nami. Drogą Mirka dotarliśmy do kolejnego punktu odżywczego , w którym spędziliśmy ponad 23 min.

Był to nasz czas na odpoczynek, picie i jedzenie. Smerek okazał się bardzo bogaty w posiłki i napoje, nie zabrakło swojskich nalewek, wyrobów z dziczyzny, naleśników,  chleba ze smalcem i kiszonym ogórkiem, pomidorowej, kompotów z owoców, piwa bezalkoholowego, Coca coli itd. Po uzupełnieniu plecaków jedzeniem i piciem ruszyliśmy po swoje. Na 50 km Nasza Wiara w ukończenie biegu była jeszcze mocniejsza gdyś większość dystansu była za nami a każdy kolejny krok zbliżał nas do upragnionej mety.

Kolejny przystanek na odpoczynek mieliśmy mieć za koło 18 km . Ten odcinek drogi do Roztok, okazał się najtrudniejszym i najbardziej wymagającym, który kosztował nas sporo siły i wiary w końcowy sukces. Prawie 4 h morderczych podejść i stromych zbiegów i do tego palące słońce.

W głowie przewijała się jedna myśl "meta" , ta ukochana "meta". Były momenty , gdzie z Krzyśkiem byliśmy tak zmęczeni , że nawet ze sobą nierozmawialismy , tylko "cisnęliśmy" do przodu, w między czasie mijaliśmy innych uczestników , którzy leżeli na trawie , bądź siedzieli na kamieniach , ze zwieszonymi głowami. Każdy dawał z siebie wszystko by osiągnąć upragniony cel. Trzeci punkt Roztoki , 68 km przed nami tylko i aż ostatnie 12 km z jednym punktem po drodze.

Tu potrzebowaliśmy już mniej czasu na odpoczynek , nawet nie siadaliśmy . Zjedliśmy po kubku pomidorowej z makaronem, uzupełniliśmy softlaski i ruszyliśmy asfaltem w dół drogi , po swoje . Szliśmy z Krzyśkiem i rozmawialiśmy o naszych przygotowaniach do tego biegu oraz o  naszych ukrytych kontuzjach , które nam doskwierały. Wspólnie motywowalismy się do ostatnich wspólnych kilometrów . Do kolejnego punktu , który oddalony był o 7 km dotarliśmy po około 2h , ze sporym zapasem do końcowego limitu.

Niby było to tylko 7 km , ale wypiłem 1,2 l izotoniku , więc odcinek nie należał do łatwych i przyjemnych. Ostatni punkt na 75 km trasy i tylko jedno jedyne podejście , które strasznie się dłużyło. Podczas wejścia na ostatni szczyt zaczęło mocno padać , zrobiło się ślisko i dość niebezpiecznie. Nogi i wszystkie mięśnie były zmasakrowane , zmęczone i nie były już tak stabilne jak na początku biegu.

Gdzieś z tyłu głowy miałem niemiłe wspomnienia sprzed 6 lat , gdzie na tej trasie skręciłem kostkę . Moja czujność i uwaga była maksymalnie skupiona na stawianiu każdego kroku. Do mety tak niewiele więc trzeba dociągnąć w całości .
Pod koniec trasy czekała na mnie moja ukochana Justyna z Naszą córeczką Agatką, która 200 metrów przed metą wziąłem na ręce i razem szczęśliwi wbiegliśmy na ostatni pomiar czasu.

Ostatecznie zajęliśmy 227 miejsce z czasem 15:32:37 . Nie zabrakło łez i wspólnych gratulacji , zdjęć na ściance przy złotym napoju .

Marek i Marcin , dotarli przed nami i witali nas już przebrani z medalami na szyi.
Wszyscy wróciliśmy do żółtego domku , gdzie reszta ekipy czekała już przy ognisku z kiełbaskami i zimnymi napojami , wspólnie świętując .
Sobotni dzień festiwalu był ostatnim dniem startowym gdzie na dystansie 28 km biegła Nasza koleżanka Iza - ( małżonka świeżo upieczonego Rzeźnika - Krzyśka , zawsze spokojna i opanowana podczas zawodów) . Iza ku zaskoczeniu wszystkim uporała się bardzo szybko z dystansem Rzeźniczka.

Około 10:00 odbyły się biegi dla dzieci , gdzie startowała nasza córeczka na dystansie 100 m w kategorii Żuczki . Był to pierwszy start niespełna 20 miesięcznej Agatki , która mimo trzech wywrotek wbiegła uśmiechnięta i szczęśliwa  na metę . Biegi dla dzieci zaliczyły również Nadia , Natan i Artur , którzy startowali w starszych grupach i dzielnie walczyli o medale . Z czego dumni rodzice , mocno dopingowali.
Wyjazd w Bieszczady na XlX festiwal Rzeźnika uważam za bardzo udany pod kątem sportowym i towarzyskim . Z Cisnej wracamy z kompletem medali .

Dla całej biegowej ekipy Wielkie gratulacje i do zobaczenia na kolejnych biegach. (Maciej Jankiewicz, Ambasador Festiwalu Biegowego)

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce