Marek Wikiera przebiegł linię brzegową Bałtyku. "Pamiętajmy o krwiodawstwie"

 

Marek Wikiera przebiegł linię brzegową Bałtyku. "Pamiętajmy o krwiodawstwie"


Opublikowane w sob., 27/08/2016 - 10:19

Jest pan jednym z 47 ludzi na świecie, którzy ukończyli cykl 4 Deserts. Czuje się pan spełniony po tym wyczynie czy ma pan jeszcze jakieś wyzwania ma już upatrzone?

Jest biegun północny, dżungla, Himalaje, jest na  Islandii Fire and Ice. W głowie mam kilka planów. Chciałbym ukończyć jeden bieg tego typu rocznie. I ja byłbym zadowolony i żona też, bo nie znikałbym zbyt często. Ale w Polsce też jest wiele fajnych imprez. Jest Bieg Ultra Granią Tatr, który w zeszłym roku mnie pokonał, miałem kłopoty żołądkowe, dlatego chcę tam wrócić za rok?


 
Który maraton był najtrudniejszy? Piaski? Druga Sahara, Gobi, Atakama czy Antarktyda?

Dla mnie osobiście Atakama. Doświadczyłem tam biegowej ściany. W czasie najdłuższego etapu w temperaturze powyżej 50 stopni odcięło mi prąd. Usiadłem w cieniu skarpy i nie byłem w stanie się ruszać. Sytuacji drastycznych nie było, ale zawsze jest trudno - mało snu, pęcherze na nogach, ale to standard.
 
Co pan czuje przekraczając granice swoich możliwości?

Pamiętam nieprzyjemne uczucie z Atakamy gdy trafiłem na ścianę. To była złość, że doprowadziłem do takiego odcięcia, ponieważ wcześniej z wielkim wysiłkiem wyprzedziłem kilkunastu zawodników. Analizowałem tę sytuację, zapewne za mocno przycisnąłem, było 52 czy więcej stopni Celsjusza. Pilnowałem nawadniania, soli a tu taka sytuacja - tyle poświęciłem wysiłku i nagle się to obraca przeciwko mnie. Potem, po godzinie 17, jak słońce zaczęło zachodzić czułem, że zaczynam odzyskiwać energię. To było już znacznie lepsze uczucie.
 
Mrożące krew w żyłach przygody?

W moim przypadku ich nie było. Ale to nie znaczy, że ich w ogóle nie ma. Bodajże w 2012 r na pustyni Gobi jeden z uczestników zmarł na trasie, miał kłopoty z sercem. Większym zagrożeniem zwykle są ograniczenia organizmu. Na przykład w przypadku Antarktydy, najtrudniejsze było... samo dotarcie na Antarktydę. Płynęliśmy 2,5 dnia, fale sięgały 10 metrów, statkiem strasznie bujało, że trudno było utrzymać równowagę. Choroba morska nas pacyfikowała. Nie pomagał aviomarin. A po rzuceniu kotwicy trzeba było być gotowym dobiegu przez kilka godzin. Zagrożeniem było odwodnienie i brak sił.


 
A'propos widoków. Wspomniał pan, że po powrocie z Sahary odczuwał pustkę. Inny ultramaratończyk, który pokonał Maraton Piasków, opowiadał mi, że po powrocie nadal widział pustynię, przez trzy tygodnie błąkał myślami po pustyni. Również doświadczył pan tego?

Żona mówiła, że trzy miesiące się to u mnie utrzymywało. Głowa uciekała na pustynię. Między innymi dlatego chciałem tam jak najszybciej wrócić. Taki maraton to wyjątkowe połączenie totalnego resetu ze sprawdzeniem siebie w ekstremalnej sytuacji, dosłownej walki o życie. To co uderza i sprawia, że człowiek chce wrócić to niezwykle przyjazna atmosfera. Są kontuzje, urazy, ale pomagamy sobie nawzajem. Człowiek doświadcza serdeczności ze strony obcych osób, sam też może pomóc. Kapitalna atmosfera.
 
Jeżeli chodzi o dystans to pokonał pan chyba najtrudniejsze wyzwanie. Ponad 500 km. Jak długo się pan przygotowywał?

Według wskazań mojego zegarka wyszło dokładnie 567 km. W zasadzie cały czas jestem w treningu. To tylko kwestia intensywności. Dodatkowo, w ramach przygotowań wystartowałem w City Trail w Trójmieście na 80 kilometrów, dwa tygodnie później na 65 km w Trójmiejskim Ultra Tracku. Przy okazji pomagając kolegom, którzy stawiają pierwsze kroki w biegach ultra.
 
Teraz dzień w dzień pokonywał pan kilkadziesiąt km, a jednak regeneracja jest co najmniej tak samo ważna jak sam wysiłek.

Faktycznie było mało czasu na odpoczynek. Wysiłek trwał co najmniej dwanaście godzin dziennie. To kwestia głowy. Biegałem maratony dzień po dniu będąc na pustyni. Podchodzę do tego zadaniowo, po prostu muszę kolejnego dnia pokonać kolejny długi dystans i to robię.
 
Jakaś specjalna dieta?

Nic szczególnie wyszukanego - lekkie posiłki, kaszka Bobo Vita dla dzieci, makarony. Kaloryczność oczywiście większa. Do tego batony, żele energetyczne. Choć przy takim wysiłku cały czas byłem na deficycie energetycznym.
 
Specjalny sprzęt?

Zwykłe buty trailowe, plus stuptuty pustynne, żeby się piasek nie wsypywał - doświadczenie z Sahary. Kije, z którymi lubię biegać. Do tego plecak, bidony, apteczka, kurtka przeciwdeszczowa. Podstawowe wyposażenie. Plus na trasie, nieoceniona pomoc żony i syna.
 
Jak sprawdził się sprzęt?

W czasie tego startu wykorzystywałem sprzęt, który miałe ze soba na pustyniach. Sprawdził się bez zarzutu.
 
Noclegi?

Pod namiotem. Jak najbliżej plaży. Pensjonat.
 
Biegł pan plażą czy ulicami? Po piasku jest trudniej, ale ma pan już duże doświadczenie w tej materii.

Biegłem maksymalnie blisko wody, tam gdzie było to możliwe. Niestety, morze zabrało w większości miejsc ten wąski pasek twardego piasku. Do wyboru był piasek mokry grząski lub suchy grząski. Czasem kamienie. Ulica była miejscach gdzie nie było dostępu do plaży np. w portach w Gdańsku czy Gdyni.

Jak organizm reagował na nawarstwiające się zmęczenie?

Organizm za wszelką cenę chciał zakończyć ten wysiłek. Niespodziewanie pojawiały silne kłucia, a to w kolanach, a to w mięsniach nóg. To mega wysiłek, a organizm się bronił. W nocy mimo że nie miałem gorączki, pociłem się.
 
Jak przebiega rehabilitacja?

Nie tak jak bym chciał, czyli wolno. Rehabilitanci pracują głównie nad kolanami i łydkami.
 
Rozmawiał DZ


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce