1. PZU Maraton Gdański i Ambasador - serwisant

 

1. PZU Maraton Gdański i Ambasador - serwisant


Opublikowane w śr., 20/05/2015 - 15:33

Startowałem na Orlenie, trzy tygodnie później był maraton w Gdańsku. Postanowiłem odpocząć, ale koledzy chcieli poprawiać życiówki. Co tu robić jak nie biegamy w dniu takiej imprezy, ale też imprezy, której nie można przepuścić? Kibicujemy i pomagamy! - pisze Krzysztof Kolatzek, Ambasador Festiwalu Biegów.

Zaoferowałem kolegom wsparcie na trasie. Szybko okazało się, to wcale łatwe nie jest. Tym bardziej gdy obaj biegną na różne czasy i to w szybkim tempie. W końcu okazało się, że tylko jednego kumpla będę supportował, a dopingował "ile się da" wszystkich na trasie. 

Gdański maraton był swego rodzaju wyjątkowym debiutem bo nie było czołówki sportowej - Kenijczyków, Ukraińców. Elitą biegu byli mocno zaawansowani amatorzy. Dlatego też koledzy biegający poniżej 3 godzin byli trochę zdziwieni, gdy stanęli w pierwszym rzędzie biegaczy. Ale to miało też swoje plusy i... na pewno przyjemnie było poczuć się tak wyróżnionym! 

MOSiR, który był organizatorem maratonu, zorganizował Nam wszystkim treningi przygotowujące kilka miesięcy wcześniej. I to 2 razy w tygodniu. Zajęcia podzielone były na 3 grupy zaawansowania i realizowane pod okiem doświadczonych trenerów i specjalnie przygotowanym planem treningowym dla każdej grupy, autorstwa mistrza Polski Radka Dudycza.

Były były też wykłady dotyczące unikania kontuzji, diety i wykonywania ćwiczeń zgodnie z planem treningowym. To wszystko spowodowało, że... wszyscy byli zadowoleni z uzyskanych wyników na maratonie. 

Dzień wcześniej w miejscu startu, czyli Hali Amber Expo odbyły się targi sportowe. Były też różnego rodzaju atrakcje dla wszystkich chętnych oraz kibiców i dzieci. Fani zostali wyposażeni grzechotki i trąbki by dopingować na trasie.

Punkty z wodą zostały ustawione już dzień wcześniej, częściej niż 5 km co już chyba jest standardem na maratonach. Wielu znajomych przyjechało na start rowerami by dopingować i robić zdjęcia. Ja też wybrałem ten środek lokomocji. 

Umówiłem się z Anią będziemy wspierać Piotrka Dudicza na trasie. Podzieliliśmy się odżywkami ,które Piotrek nam przygotował. Nie było sztywnego podziału na strefy, były tylko znaki informacyjne.  Umówiłem się, ja pojadę do centrum, Ania poczeka na 15. kilometrze. 

Trochę czasu minęło i musiałem ostro gonić bocznymi uliczkami maratończyków. Trasa była przeprowadzona tak, by była atrakcją także dla przyjezdnych, czyli prowadziła przez najbardziej popularne miejsca w Gdańsku. Pojechałem w kierunku starówki. Tam chciałem czekać na czołówkę, ale musiałem zmienić plany, bo nie mógł bym się potem z niej wydostać. A były to prawdziwe tłumy kibiców. Zawróciłem i poczekałem na głównej drodze. Tu też pokibicowałem tym, co miałem. 

To nawet przyjemne gdy jak widzisz ludzi, którzy nie biegają zawodowo, a są na pierwszych miejscach biegu. Gdy spotkałem Piotrka,  ruszyłem w trasę - żele i przygotowane przez niego izotoniki podawałem i... dopingowałem. 

Trasa fajna, na około 12. kilometrze był całkiem spory podbieg, który normalnie na Maratonie Solidarności zawsze zbiegamy (biegnąc z Gdyni). Wszyscy czuli się dobrze, pogoda dopisywała - nie było za gorąco, ale był też bardzo silny wiatr. Na rowerze wielokrotnie musiałem stawać na pedałach by utrzymać tępo. 

Na trasie były też punkty dopingu, tzw. strefy mocy - nagłośnienie z muzyką i zespołami. Mimo silnego wiatru widać było uśmiechnięte twarze nikt się nie przejmował trudnymi warunkami atmosferycznymi. 

Gdy maratończycy dobiegli do granicy Gdańska z Sopotem, zawracali. W końcu mieli wiatr w plecy, tuż przed 20. kilometrem. Wyznaczyć maratońska trasę nie jest łatwo, wiec trochę było tych nawrotów, co też było plusem imprezy, bo zawodnicy pozdrawiali się po drodze widząc kolegów biegnących przeciwnym kierunku. 

Prawdziwa walka jak zawsze rozgrywa się po 30. kilometrze i wtedy już niełatwo jest utrzymać tempo.  Zagadywałem kolegę, by nie myślał o zmęczeniu. Po prostu - mówiłem to, co i mnie pomaga gdy biegnę w maratonach. Ania kilka razy zmieniała mnie na trasie, gdy zatrzymywałem się by samemu napić się. Korzystałem z napojów, które wiozłem. 

W końcu jest 30. kilometra. Biegniemy parkiem nad morzem, trasa wiedzie deptakiem nadmorski z wiatrem w plecy, jest jak orzeźwienie dla marymontczyków. 

W pewnej chwili widzę, że zaczyna się pościg - spora grupa bardzo szybko nas dogania mimo, że Piotrek trzyma równe tempo. Kolejny podbieg na most przy stadionie. Zostało już 7 km - krzyczymy do kolegów, którzy robią nawrotki, ale wszyscy już są bardzo zmęczeni, zbyt zmęczenie by odpowiadać. 

Zostawiam kolegę zostało mu jeszcze obiec stadion na zewnątrz i w środku, a później lecieć do mety. Wspaniały czas, gdy widzimy go na ekranie - ścisła czołówka poniżej 3 godzin, medalowe miejsce w kategorii wiekowej. Kogo nie zapytam, wszyscy mówią - wiatr nie przeszkadzał, mimo że był taki porywisty.

Koledzy zrobili życiówki i to pod górkę! Pokonali wiatr! Emocje były naprawdę spore u każdego, bez względu jaki czas osiągnął na maratonie. Pamiętam, że Małgosię Tuwalską, która była 2. w open kobiet pytałem o planowany czas - mówiła 3h15''. Okazałem się niedowiarkiem, a to był chyba najlepszy debiut kobiecy w maratonie - pobiegła 3:05 i sam przyznała, że nie wie jak jej się to udało - większość trasy prowadziła pod wiatr!

Przyjemnie było też zobaczyć szczęśliwego trenera Radka Dudycz. Jak na dłoni było widać efekt, które przynosi dobry trening. 3 godziny udało się złamać Adamowi Korolowi - wielokrotnemu mistrzowi świata w wioślarstwie. Bieganie stało się też jego pasją. 

Na koniec dnia poszliśmy do restauracji podzielić się emocjami. Rowerem przyjechałem 44 km z dojazdem, a z drogą powrotną ponad 50 km. W przyszłym roku takiej okazji do startu w Gdańsku nie przepuszczę!

Krzysztof Kolatzek, Ambasador Festiwalu Biegów

Polecamy również:


Cofnij
Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce