40. Marathon de Paris Ambasadora. „Get up!”

 

40. Marathon de Paris Ambasadora. „Get up!”


Opublikowane w pt., 08/04/2016 - 10:11

Do Paryża przyjechaliśmy po części na zwiedzanie, po części zaliczyć kolejny zagraniczny maraton – relacjonuje Jan Nartowski, Ambasador Festiwalu Biegów.

Francuska stolica przywitała nas dość niską temperaturą, ale na szczęście – przezornie - wzięliśmy zimowe kurtki z Polski.

W sobotę pojechaliśmy po odbiór pakietów startowych do pawilonów wystawowych przy stacji metra Porte de Versailles, gdzieś na południowych przedmieściach Paryża. Ze sobą mamy wymagany certyfikat zdrowia i przysłane mailem po zarejestrowaniu się potwierdzenie udziału w biegu.

Pomimo dużej frekwencji tłok jest tylko przy wejściu, przy kontroli bezpieczeństwa. Później w samej hali jest już luźno. Czytelne objaśnienia pozwalają zorientować się w sytuacji. Najpierw kontrola certyfikatu zdrowia, a po jego akceptacji idziemy odebrać numery startowe. Później jeszcze suweniry od sponsorów. Z ciekawszych rzeczy jest plecak od głównego sponsora Schneider Electric - dość lichy ale za to kolorowy i z logo maratonu.

Na szczęście nie kupiliśmy pamiątkowych koszulek za kilkadziesiąt euro, bo są białe z nadrukami sponsorów. Czyli beznadzieja. Pasta party również płatna. Woleliśmy pójść do restauracji na prawdziwy obiad.

W hali jest również Expo – naprawdę wielkie targi sportowych gadżetów. Niestety wszystko drogie - jak na nasze warunki. Można przynajmniej popatrzeć na nowości i trendy mody sportowej. Jest też wystawa butów sportowych, od modeli z lat 60-tech przypominających nasze pepegi, po słynne adidasy z trzema paskami z lat 80. i współcześnie znane nam buty biegowe.

W niedzielę start. Budziki nastawione na 6:00, musimy zjeść wczesne śniadanie. O 6:00 budzi nas... e-mail od organizatorów:

“A starting line, 42,195 km, 56 999 runners and you! Get up! Today you’re going to be part of the Schneiderelectric Marathon de Paris Legend”.

No proszę! Brzmi to trochę fantastycznie, a jednak to rzeczywistość!

Na start jedziemy metrem z Blanche na Charles de Gaule-Etoile pod Łukiem Triumfalnym. Musimy dostać się około 1 km na av. Foch, gdzie jest depozyt. Znów kontrola bezpieczeństwa i duży tłok, ale po przejściu jest już luźno.

Skomplikowany układ oznaczenia depozytu - przedostatnia cyfra numeru oznacza strefę depozytów, a ostatnia box w tej strefie.

Wracamy pod Łuk i schodzimy znów w dół, około 2 km w av. des Champs-Elysees do swoich sektorów startowych. Zorganizowane jest to w ten sposób, że po elicie, która startuje z pierwszej linii o godz. 8:45 wyznaczono sektory wg deklarowanego i spodziewanego czasu zakończenia biegu - co kwadrans. Startuję ze znajomymi z sektora fioletowego na 3h45'.

Jesteśmy ubrani „na krótko”, do tego worki foliowe na start. Po kilku dniach deszczowych i chłodnych, od rana jest niesłychanie ciepło. Prawdziwa lampa! Upał oceniam na 25 stopni Celsjusza. W dodatku pierwsze 14 km biegniemy prosto pod słońce!

Z daleka słyszymy wrzawę przy starcie poszczególnych sektorów. Powoli przesuwamy się do przodu. Przychodzi pora i na nas, ale... start odbywa się z jednej, prawej połowy av. des Champs-Elysees; na lewej jezdni czekamy na swoją kolej jeszcze około 10 minut.

W końcu ruszamy!

Trasa jest niesłychanie czytelna, szeroka i prosta. Prawie cały czas asfaltowa. W dużej części prowadzi wzdłuż Sekwany. Najpierw biegniemy ośmioma pasami jezdni av. des Champs-Elysees, do placu de la Concorde. Później równie szeroką Rue deRivoli na plac de la Bastilie. Bufety rozstawione są co 5 km, a w połowie tego dystansu punkty z wodą w kuwetach do chłodzenia się.

Początkowo biegnę tempem 5:20 - 5:30 min./km i chłodzę się gąbką. Ale już po 7 kilometrach muszę się po prostu polewać - tak jest ciepło. Bufety dość dobrze zaopatrzone - jest woda, pomarańcze, banany, rodzynki i cukier. Izotonik zauważyłem tylko na jednym, reklamowym bufecie. Tylko raz widziałem też batoniki. Raczej nie korzystam z tych smakołyków, umiarkowanie też piję.

Na trasie gęsto rozstawione są zespoły - raz rockowe, innym razem orkiestry dęte a czasem bębniarze. Gdy na 9. kilometrze wbiegamy do parku, wita nas orkiestra grająca na trąbkach i rogach myśliwskich. Jest to teren Bois de Vincennes, coś w rodzaju terenów do jazdy konnej - tak przynajmniej mi się wydaje.

Z lewej strony mijamy piękny pałac Chateau de Vincenes i skręcamy lekko w prawo. Na 15. kilometrze skręcamy w prawo, mając teraz słońce w plecy. Av. De Gravelle znów wracamy do miasta między mieszczańskie kamienice. Na trasie tłumy kibiców pięknie nas dopingują!

Półmetek mijam z przyzwoitym czasem 1h50', biegnąc dość równo i spokojnie. Na razie zmęczenie nie daje się we znaki, nadal mało piję.

Cały czas biegniemy w dużym tłoku, jednak szerokie aleje pozwalają biec swobodnie, bez ścisku. Znów przebiegamy przez plac de la Bastilie i skręcamy na bulwary przy Sekwanie. Trasa robi się znaczne węższa - na dwa pasy jezdni. W dodatku zaczynają się podbiegi i zbiegi pod wiadukty i mosty na Sekwanie.

Nawierzchnia częściowo z kostki, ale równa. Z lewej na przeciwnym brzegu, na 25. kilometrze mijamy katedrę Notre-Dame de Paris, a później Musee d’Orsay. Cztery kilometry dalej dostrzegamy wieżę Tour Eiffel. Wbiegamy na Av. President Kennedy. Na razie czas poniżej 3 godzin...

Na 30. kiloemtrze w poprzek drogi stoi „wybudowana” ściana z dykty, przez którą musimy przebiec. „Aluzju poniał”. Rzeczywiście jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zaczynają się kłopoty. Żołądek. Muszę przejść do marszu. Później powtarza się to na 36. i 39. kilometrze - nie mogę już pić wody.

Tymczasem na 33. kilometrze wbiegamy do słynnego Bois de Boulogne. Biegniemy ocienionymi, dość szerokimi alejkami.

W końcu dobiegamy do 40. kilometra - to właściwy czas, aby wyjąć polską flagę. Wbiegamy w av. Foch. Jak zwykle biegnę z rękami nad głową, to podnieca kibiców, słychać Polska, Poland, Pologne, Polonia lub po prostu „Jan go, go, go”. Okrzyki dodają adrenaliny, czuję już metę!

500 metrów przed metą Kaśka z Magdą machają flagami. Podbiegam do nich i całuję. Mija zmęczenie. Pozostaje tylko finisz. Kibice zdzierają gardła.

Przybiegam z marnym czasem 4:30:56, na miejscu 25 443 na 41 757 osób, które ukończyły maraton. Dał się we znaki brak długich wybiegań i pierwszy w tym roku upał. Janusz kończy bieg 43 minuty przede mną.

Na mecie medal i koszulka techniczna finishera, znacznie ładniejsza od tej z pakietu startowego. Są owoce i woda do picia.

Pomału przesuwamy się w górę ulicy w stronę Łuku Triumfolnego i depozytów, gdzie rano zostawiliśmy swoje rzeczy. Organizacja cały czas OK. Wychodzimy ze strzeżonej strefy mety i z niemałym trudem odnajdujemy się w tłumie z naszymi kibicami. Jeszcze kilka zdjęć z medalami i pora wracać do hotelu na Montmartre.

Wspaniała impreza, wzorowa organizacja i świetna trasa a w nogach 42,195 km. Do tego piękna pogoda i Paryż. Co można więcej wymagać od życia?

Jan Nartowski, Ambasador Festiwalu Biegów  


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce