Złoty znak jakości dla DFBG - przyznaje Paweł Pakuła. Ale "ściganie trwało krótko"

 

Złoty znak jakości dla DFBG - przyznaje Paweł Pakuła. Ale "ściganie trwało krótko"


Opublikowane w wt., 26/07/2016 - 08:54

Organizacja na medal

Osobna sprawa, której warto poświęcić nieco uwagi to organizacja. Pisałem powyżej, że znajomi zachwalali festiwal w Lądku i muszę przyznać, że moja opinia nie odbiega od tego, co usłyszałem. Organizacja DFBG jest rzeczywiście świetna. Składa się na to wiele drobnych, dopracowanych elementów, których część poniżej wymienię.

Pakiet startowy – gdy zajrzałem do środka od razu się ucieszyłem. Oprócz tradycyjnej garści ulotek był żel i baton od sponsora, plastikowy kubek Salomona, bidon Etixx, identyfikator na okolicznościowej smyczy; kolorowy, ładny buff, mapa i numer startowy. Mapa była bardzo dobra: nie za duża, specjalnie zrobiona dla potrzeb festiwalu, z naniesionym przebiegiem wszystkich tras DFBG. Złożona na pół łatwo zmieściła się do plecaka zajmując niewiele miejsca.

Numer startowy zawierał dwa fajne elementy. Pierwszy to imię i nazwisko biegacza oraz kraj pochodzenia. Niby drobiazg, ale ułatwiający kontakty na trasie. „Dajesz Kamil, już tylko 3 kilosy do mety” – mobilizowałem chłopaka, którego widziałem pierwszy raz w życiu. „Co tam Zbyszek, łowisz na trasie Pokemona?” – Zagadnąłem półżartem do innego, który akurat szedł przede mną wpatrzony w ekran smartfona.

Druga rzecz: profil trasy nadrukowany „do góry nogami” na numerze. Widziałem już coś takiego między innymi na numerach startowych biegu Trail Verbier st. Bernard w Szwajcarii. Biegacz nie musi już po drodze zastanawiać się czy teraz będzie zbieg, czy podbieg i jak wysoko oraz ile jeszcze do punktu odżywczego. Nie musi wyciągać mapy czy sięgać do kieszonki po wydrukowany profil trasy. Wystarczy, że spojrzy na numer startowy na koszulce. Małe a cieszy.

Że nie było w pakiecie koszulki technicznej? Każdy, kto dłużej i więcej startuje ma tych pamiątkowych koszulek całą szafę. Po jakichś dwóch latach startów nie ma co z nimi robić. Kiedyś część sprzedawałem na Allegro, dziś po prostu rozdaję po rodzinie lub znajomym. Zachowuję tylko te cenniejsze, z biegów, które dla mnie są z jakiegoś powodu wyjątkowe. Organizatorzy DFBG wprowadzili moim zdaniem słuszne rozwiązanie, że koszulkę można sobie zamówić, ale opcjonalnie, za dopłatą. Podobnie rękawki z logo festiwalu i profilem trasy. Spodobało mi się jeszcze inne rozwiązanie, z którym spotkałem się ostatnio przy okazji zapisów na „Bieg szlak trafi” – możesz dostać koszulkę a jeśli nie chcesz to jej koszt zostanie przekazany na cel charytatywny. Zadowolony z możliwości wyboru, wybrałem drugą opcję.

Kolejny pozytywny element to zakwaterowanie. Wygodniejsi i z zasobniejszymi portfelami mogli wynająć sobie nocleg w jednym domków, których pełno jest w wielu rozwiniętych turystycznie miejscowościach. Preferującym bardziej budżetowe wyjazdy organizator zapewnił pole namiotowe. Tylko kilkaset metrów od biura zawodów i startu, bezpłatne, położone w ładnym i ustronnym miejscu, ogrodzone, choć niestrzeżone; z dostępem do toalet i pryszniców. Skorzystałem i bardzo sobie chwalę.

Depozyty, dojazd na miejsce startu, sam start i punkty kontrolne: na mojej trasie nie było żadnych opóźnień, niejasności. Były depozyty i przepaki. Autobus przewiózł biegaczy sprawnie do Kudowy Zdroju, choć dla kilku zabrakło miejsc siedzących. Przejechali trasę leżąc na podłodze. Na mecie można było zostawić w depozycie cenniejsze rzeczy zamiast pozostawiać je bez opieki na polu namiotowym.

Punkty kontrolne rozstawione były w zupełnie wystarczających odległościach, obsługiwane przez przemiłych wolontariuszy i wolontariuszki. W informatorze festiwalowym, który każdy dostał w pakiecie startowym wypisano szczegółowo, co będzie do picia i jedzenia na każdym punkcie. Można było dokładnie zaplanować uzupełnianie prowiantu, ewentualnie zabrać to, czego na punktach nie będzie. A było naprawdę sporo i różnorodnie. Do picia woda, izotonik i cola; czasem herbata. Do jedzenia sporo różności, nie pamiętam wszystkiego. Były tosty i banany, sery i kabanosy, pomarańcze i arbuzy. Te ostatnie zajadałem szczególnie chętnie i łapczywie, bo bardzo je lubię. Czasem było więcej niż można oczekiwać. W tym miejscu pragnę pozdrowić Panią z punktu kontrolnego w Ścinawce, przybyłą - jeśli dobrze pamiętam - z Gniezna, która w środku nocy wyłożyła na stół zrobione przez siebie naleśniki. Jeszcze ciepłe smakowały wybornie. Dziękuję!

Oczywiście dobre jedzenie to dobra sprawa, ale nie po nie jeździmy na zawody. Chcemy biegać, ścigać się, ukończyć wymagającą trasę. A tym, co zwykle najbardziej nas frustruje jest złe oznaczenie trasy i zgubienie drogi. Czy na trasie K-B-L-a były z tym problemy? Żadnych.

Trasa w mojej ocenie oznaczona była bardzo dobrze i ja, choć potrafię się zgubić na liniowych biegach nie miałem tu żadnych problemów. Proste odcinki oznaczone były porozwieszanymi regularnie i często faworkami z naklejonymi odblaskami. Szczególną uwagę poświęcono na wszelkie skrzyżowania, gdzie zastosowano przynajmniej trzy rodzaje oznaczeń: gęściej rozwieszone faworki, tabliczkę ze strzałką oznaczającą kierunek skrętu, strzałki na ziemi i kamieniach malowane zmywalnym sprayem oraz czasami taśmą Salomona zagradzającą błędną drogę. Ani razy nie wyciągałem mapy. Tylko raz zbiegłem z trasy jakieś 100 metrów, ale szybko się zorientowałem i po powrocie do skrzyżowania zauważyłem, że oznaczenie było dobre tylko ja gdzieś odleciałem myślami i nie zwróciłem uwagi na znaki. Jedynym miejscem gdzie oznaczeń nie było była ścieżka w Górach Stołowych przy Szczelińcu. Tam wystarczyło podążać za odblaskami i nie było problemów z wyborem właściwej drogi.

Dobrym rozwiązaniem, zastosowanym zapewne z myślą o poruszających się krokiem „zombie” uczestnikach trasy 240 kilometrów było zapewnienie miejsc do wypoczynku. Mijałem takich wielokrotnie. Mieli w nogach po 200 km i już rzadko kiedy biegli. Wielu było widocznie wykończonych i nic dziwnego, że po dotarciu na punkt myśleli choćby krótkiej drzemce. Organizator pomyślał o ich potrzebach a nie trzeba było wiele. Wystarczył namiot i kilka karimat. Też świetna rzecz.

Ostatnim z dobrych elementów dolnośląskiego Festiwalu, które chciałbym wymienić to spotkania z biegaczami z elity. Tę polską reprezentowała znana para ultra-wymiataczy z Salomona: Magda Łączak i Paweł Dybek. Podczas spotkania można było posłuchać o ich treningu, o stosowanej diecie, o psychologicznych aspektach rywalizacji. Podpytać o sprzęt czy inne nurtujące kwestie.

Tuż po spotkaniu z Magdą i Pawłem warto było pójść do pobliskiego amfiteatru na spotkanie z jedną z „najgrubszych ryb” światowego, górskiego ultra. Gościem festiwalu był bowiem Tofol Castanyer, kiedyś drugi na sławnym UTMB. Hiszpan został zaproszony przez organizatora nie tylko po to, aby spotkał się z biegaczami i trochę poopowiadał ale także po to, aby wziął udział w biegach. Wystartował w dwóch: w sobotę w Złotym Maratonie i w niedzielę w Trojak Trail. Oba oczywiście wygrał.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce