Dokręcony Rzeźnik Ambasadora. „Za rok…”

 

Dokręcony Rzeźnik Ambasadora. „Za rok…”


Opublikowane w pon., 30/05/2016 - 09:14

Znów jesteśmy w trasie. Kierunek – Bieszczady.

Relacja Jana Nartowskiego, Ambasadora Festiwalu Biegów

Z Warszawy wyjechaliśmy z Andrzejem o 5:00. Dziś jest Boże Ciało i spodziewamy się po drodze procesji. Kierunek Cisna. Cel ja przebiec z Januszem Bieg Rzeźnika i wziąć odwet za zeszły rok, Andrzej może załapać się do jakiejś pary w Biegu Rzeźnika lub Rzeźniczek w sobotę.

Do Cisnej docieramy około 14:00 z małymi objazdami w Sanoku. Czyli jest nieźle. Mieszkanie jak zwykle w Gołębniku. Spartańsko ale przytulnie i gościnnie, jesteśmy przecież w Bieszczadach. Od 16:00 otwierają biuro zawodów, od razu robi suię tłok zapowiada się rekordowa frekwencja.

Kilka dni wcześniej dyrekcja Parku Narodowego nie wydała pozwolenia na bieg właśnie ze względu na dużą liczbę uczestników. Nie pomogło odwołanie do ministra i nawet interwencja Pani Premier. Trudno ale jest już wytyczona inna trasa, trochę dłuższa. Zamiast 77 km wyszło 84 km. Wszyscy są dobrej myśli.

Sprawnie załatwiamy formalności. Niestety jest tylu chętnych na bieg, że Andrzej nie może znaleźć dla siebie pary. A jeszcze w zeszłym roku „bez problemu” znalazło się kilka zdekompletowanych par.

Trochę snujemy się po Cisnej szukająć znajomych, ale myślami jesteśmy już przy jutrzejszyn starcie.

Zabieramy minimum: jakiś płaczsz od deszczu, kurtki wiatrowe na start, butelkę wody, kanapkę, telefon , bandanki na szyję. Postanawiamy, że w przepakach oprucz kijów w Cisnej, skarpetek i koszulek na zmianę, zostawiamy tylko kanapki i picie, a na Smereku buty na zmianę w razie czego.

W piątek pobódka o 00:30. Szybko jesteśmy gotowi i o 1:00 wychodzimy na autobus do Komańczy. Na starcie jest rekordowa liczba 1600 biegaczy. Na prawdę olbrzymi tłum. Od świecących czolówek jest jasno jak w dzień.

Zaczynamy w zwykłych butach na asfalt, jest sucho, nie padało. O 3:02 strzał z armatki i ruszamy. Na szerokiej drodze z płyt betonowych formuje się peleton a właściwie długi wąż. Gdy obracam się za siebie widzę białą kilkysetmetrową wstęgę czołówek. Wszyscy biegną rozsądnie tzn. dość wolno.

W powietrzu wisi gęsta mgła. Na początku droga wspina się delikatnie pod górę później parę kilometrów opada do 4,3 kilometra. W końcu docieramy do lasu. Nadal jest dużo ludzi a do przebycia jest kilka strumieni doś wąską ścieżką. Peleton się zatrzmuje ale jest porządek, nie czuć nerwów. Jakoś sobie radzimy.

Zaczynają się podejścia niezbyt strome ale forsowne. Idziemy równo z peletonem, który teraz zrobił się dość wąski, ale jeszcze nie poszarpany. Po godzinie biegu zaczyna się robić jasno ale palimy jaszcze czołówki bo w gęstym lesie nie bardzo widać drogę usłaną korzeniami i kamieniami. Nadal jest bardzo wilgotno i parnie ubranie robi się mokre i wcale nie chce schnąć.

Podchodzimy na Chryszczatą - 997 m i zbiegamy do przełęczy Żebrak na pierwszy punkt pomiarowy.  To 16,7 km, mija właśnie 2:41 naszego biegu. Nie zatrzymujemy się Wspinamy się na Jaworne 992,  później na Wolosan - 1071 m i Sasów - 1010 m, za każdym szczytem siodełko trochę zbiegu i znów podejście. Znów mijamy kilka podejść i w końcu dość srtomy zbieg do Cisnej. Jakieś 2 km po drodze asfaltowej i jesteśmy na przepaku w Cisnej. To już 32,1 km biegu. Czas 5:03. Nie jest źle

Przebieramy się w suche koszulki, zostawiamy zbędne ubrania i bierzemy kijki. Jemy nasze kanapki i zupę pomidorową. Janusz trochę zmęczony i dokucza mu żołądek. Mgła już opadła i zaczyna się robić bardzo gorąco. Po 32 min. wybiegamy z przepaku w Cisnej, przebiegamy przez mostek i zaczynamy dość forsowne podejście na Rożki - 943 m i później Małe Jasło - 1102 m.


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce