Dokręcony Rzeźnik Ambasadora. „Za rok…”

 

Dokręcony Rzeźnik Ambasadora. „Za rok…”


Opublikowane w pon., 30/05/2016 - 09:14

Jest już dość wysoko. Zaczynamy czuć zmęczenie. Trasa biegu faluje raz opada to znów się wznosi.  Mijamy Jasło - 1153 m trochę zbiegamy i znów ciężkie podejście na Okrąglik - 1104 m. Dobrze, że trasa prowadzi w większości przez las. Nie czuć na razie tak bardzo upału. Janusz ma trudności z wydolnością, bardzo męczą go podejścia, zaczynamy zostawać w tyle.

Zegarek pomału wyczerpuje się, przełączam go na zasilanie zewnętrzne ale muszę go przełożyć do plecaka. Podchodzimy następnie na Fereczatą - 1102 m i pomału schodzimy do przepaku na Smerek.

Droga Mirka pozwala nam złapać drugi oddech ale idziemy i idziemy a przepaku nie widać. W końcu po 9:54 i przebyciu 56,10 km docieramy do niego. Janusz nie może już dalej iść i podejmuje decyzje o wycofaniu się z biegu. Ja wciąż jestem w dobrej formie. Mam otartą nogę ale na szczęście mam na przepaku drugą parę butów i skarpetki na zmianę.

Zaczynam szukać kogoś na dalszą część drogi. Jest dwóch chętnych z rozkompletowanych par. Ponieważ jest już dość późno, oddajemy chipy sędziemu i kontynuujemy dalszy bieg jako trójka singli, dołącza do nas jeden z organizatorów najwyrażniej niewybiegany dostatecznie jako peacemaker.

Z tego pośpiechu nie zdążyłem nic zjeść ani trochę odpocząć. Wybiegamy z przepaku. Zaczyna się bardzo forsowne długie i strome podejście na Paportną - 1198 m.  Gdzie idziemy? Nasz przewodnik pokazuje szczyt na horyzoncie - „to Okrąglik, o widać nawet biegaczy sunących odkrytym trawersem”. No ładnie, a my na razie idziemy w przeciwnym kierunku.

Staram się dotrzmać kroku młodym ludziom ale kosztuje mnie to masę wysilku. Po kolei podchodzimy na trzy kolejne szczyty pasmem granicznym. Widzę, że nie bardzo dam sobie radę więc mówię, że zostaje i idę swoim tempem. Na trasie jest już mało biegaczy, rzadko kogoś widzę. Pytam spotkanych biegaczy jak daleko do punkty kontrolnego. Nikt nie ma działającego zegarka a ja nie mam siły zajżeć do plecaka. Jest jakiś 56. Kilometra, a Roztoki na 64 km. Nie mam siły zbiegać więc idę dość sprawnym marszem.

Po pół godzinie znów pytam kogoś gdzie te Roztoki, Jest jakiś 56. kilometr, a podobno przesunęli punkt kontrolny na 66. kilometr. O rany, kiedy to się skończy. Znów zbieg i znów podejście, dość strome. Gdzie ten Okrąglik?

Znowu jakieś niejasne informacje od mijanych zawodników jeszcze 6-7 km. Jakoś wdrapuję się w końcu na Okrąglik - 1104 m. Jest już 13 godz. od startu i 63. kilometr trasy. Wolontariusze kierują mnie we właściwym kierunku.

Przede mną zejście do Przełęczy Nad Rostokami i przedostatni punkt kontrolny, jakieś 4 km drogi. Nie jest lekko. Nie dość,że zajście strone to jeszcze te Bieszczadzkie siodełka zbieg – podbieg, i tak kilka razy. W końcu pojawiają się pierwsi turyści, to dobry znak . „Już nie daleko”. Łatwo powiedzieć a ja muszę tam zejść, tym pioruńsko stromym szlakiem.

W końcu słyszę zgiełk i po chwili widzę już punkt kontrolny. Mój czas 13:38 i przebyty dystans 66,30 km. Sędziowie wypędzają nas na trasę, już niewiele czasu do limitu. „Wychodźcie z punktu kontrolnego”! Nie mam już ochoty na dalszą walkę, wypaliłem się na tych pierwszych intensywnych podejściach po wyjściu z przepaku na Smereku, czuję że mam kłopot z wydolnością, podejścia mnie zatykają, nogi sztywne jak u Pinolia. Wycofuję się.

Nie próbuję nawet szukać partnera na ten ostatni odcinek drogi. Jest mi smutno i czuję rozczarowanie. Ale przecież zrobiłem 66. km w przyzwoitym czasie 13h38’. Jestem wciąż w niezłej formie, czy dał bym radę skończyć w regulaminowym czasie? Nie wiem i nie dowiem się już tego nigdy. Do Cisnej wracamy busem, nie ma powodu do radości, ale nikt nie rozdziera szat. Zrobiliśmy co było można.

W sobotę Andrzej startuje w Rzeźniczku. Odprowadzamy Go na stację kolejki, którą pojadą na start. Później przebieram się i wybiegam na szosę, dokręcę przynajmniej te pare kilometrów, których mi wczoraj zabrakło do mety. Jest bardzo ciepło i nadal mam trudności w wydolnością na podbiegach, trochę mnie przytyka i muszę zwalniać, ale fizycznie jest OK. I  mogę spokojnie spojrzeć na wczorajszy dzień.

Po 3 godzinach jestem w pobliżu mety. Ustawiam się przed mostkiem na ostatnim podbiegu. Dopingujemy jak szaleni zbiegających z trasy biegaczy, nasz krzyk i  wrzawa tak ich motywuje, że dostają dosłownie skrzydeł. To jest wspaniałe w bieganiu, widać na ich twarzach euforię niezależnie od tego, na ktorym miejscu przybiegają. Po 3:41 wpada Andrzej widzi mnie i slyszy nasz doping, nie daje się wyprzedzić na tych ostatnich kilkuset metrach biegu. Ostatecznie jest pierwszy w kategorii wiekowej i jako jedyny z nas przywiezie do domu medal i koszulkę finiszera! Gratulacje.

Wracamy na noc do domu, zabieramy po drodze Darka, biegacza autostopowicza znów gadamy o bieganiu a więć wszystko jest w porządku. Za rok też jest Rzeźnik!

Jan Nartowski, Ambasador Festiwalu Biegów


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce